Niedźwiedzica z abruzyjskiego parku narodowego często pojawiała się w miasteczku San Benedetto dei Marsi, które położne jest na jego obrzeżach. Żyła w symbiozie z ludźmi, którzy nagrywali filmy, kiedy spacerowała uliczkami razem z małymi.
Jej ostatnia wizyta zakończyła się tragicznie. Samica miała wejść na teren jednej z posesji, której właściciel – właśnie Andrea Leombrumi – oddał do niej strzał. – To był impulsywny, instynktowny akt – miał powiedzieć śledczym, cytowany przez Sky24.
Rana okazała się śmiertelna. Weterynarz, który pojawił się na miejscu, stwierdził, że zwierzę nie żyje.
W tym samym czasie rozpoczęła się walka o jej małe. Pracownicy parku szukali dwóch niedźwiadków, które nie były na tyle samodzielne, żeby poradzić sobie same.
Jak podało CNN, prokuratura w Avezzano wszczęła dochodzenie. Mężczyźnie grozi od czterech miesięcy do dwóch lat pozbawienia wolności.
Amarena była przedstawicielką zagrożonego gatunku
Amarena była przedstawicielką zagrożonego we Włoszech wygniciem gatunku niedźwiedzia brunatnego. W parku żyje ich około 60. Strata niedźwiedzicy może okazać się tym bardziej bolesna, że była jedną z najbardziej płodnych w populacji samic.
Sprawa odbiła się szerokim echem na całym Półwyspie Apenińskim. Ludzie nie kryli oburzenia. Minister środowiska Gilberto Pichetto nazwał incydent “poważnym zdarzeniem”. Z kolei prezydent Abruzji Marco Marsilio napisał w mediach społecznościowych, że to “bardzo poważny czyn przeciwko całemu regionowi”.
ZOBACZ: Litwa. Niedźwiedź próbował przejść przez ogrodzenie na granicy z Białorusią
“Niedźwiedzica Amarena była symbolem Parku Narodowego Abruzzo i przykładem współistnienia człowieka z naturą. Amarena nigdy nikogo nie skrzywdziła, szanowali ją i kochali wszyscy mieszkańcy, do tego stopnia, że wydano rozporządzenie zakazujące turystom zbliżania się do terenów odwiedzanych przez nią i jej młode” – napisała na Facebooka jedna z włoskich internautek.
Człowiek, który oddał strzał, boi się o bezpieczeństwo
Człowiekiem, który pociągnął za spust jest 57-letni Andrea Leombruni. Mężczyzna kilka dni po zdarzeniu powiedział w rozmowie z agencją Ansa, że boi się o bezpieczeństwo swoje i bliskich.
Miał “ze łzami w oczach” tłumaczyć, że nie chciał zabić zwierzęcia. “Myliłem się. Zrozumiałem to natychmiast po tym, jak padł strzał… Zadzwoniłem po karabinierów” – opowiadał.
Mężczyzna pokazał odwiedzającym go dziennikarzom miejsce, w którym zginęła niedźwiedzica. “To wydarzyło się tutaj, na bardzo małej przestrzeni, której pilnowałem, żeby zobaczyć, kto to jest, nagle znalazłem niedźwiedzia i strzeliłem w ziemię, nie celowałem w niego” – dodał.
Leombruni czuje się osaczony. “Od trzech dni nie spałem, nie jadłem. Ciągle otrzymuję pogróżki śmierci, wiadomości” – mówił.
“Dzwonili nawet do mojej 85-letniej matki, cała moja rodzina jest pod pręgierzem” – dodał.
ap/kg/polsatnews.pl
Czytaj więcej